BigBrother po polsku, czyli jak państwo chce inwigilować Polaków
Obok takiej informacji nie sposób przejść obojętnie. Jak podała Rzeczpospolita, nasze ukochane państwo chce wiedzieć na jakie strony wchodziliśmy, z kim rozmawialiśmy przez gg, ale także co pisaliśmy na forach, komunikatorach, mailach i sms-ach. Więcej na ten temat m.in. w Dzienniku Internautów oraz PC World Computer . Rząd po poruszeniu sprawy przez media i po sprzeciwie m.in. właścicieli portali oficjalnie wycofał się z tak sformułowanego projektu.
Generalnie chodzi o to, że nowe przepisy nakładały by na każdego właściciela witryny (bloga, forum, portalu) oraz inne firmy świadczące usługi (komunikatory, maile, aukcje) obowiązek przechowywania danych o naszej działalności przez okres 5 lat. W niektórych przypadkach chodziło nie tylko o czas wizyty czy nasz numer IP, ale także konkretne treści (np. wpisy na forum czy komentarzach). Koszt gromadzenia, zabezpieczenia i administrowania danymi ponosiliby operatorzy, zaś policja i inne służby (ABW, CBA i inne literkowce) mieliby do nich mieć zdalny dostęp 24/7. Operatorzy musieliby ten zdalny dostęp oczywiście zapewnić.
Oczywiste jest, że koszty gromadzenia takich ilości danych są ogromne. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić jaki koszt takie serwisy jak nasza-klasa czy allegro musiałyby ponieść aby sprostać przepisom. O ile w przypadku dużych serwisów byłoby to jeszcze wykonalne, o tyle małe witryny hobbystyczne czy strony generujące symboliczne zyski zostałyby zapewne zamknięte z dniem wprowadzenia przepisów. Istnieje jeszcze możliwość przenosin na zagraniczny serwer, ale to też jest koszt (chociażby w postaci czasu).
Chwali się różnym służbom, że chcą dbać o nasze bezpieczeństwo i ścigać przestępców. Tylko że obecne przepisy są wystarczające o czym świadczą zatrzymania pedofili, piratów czy oszustów. Nowe przepisy oznaczałyby zasadniczą zmianę podejścia. Zamiast obserwować podejrzanych i znaleźć na nich dowody, służby otrzymywałyby paczkę z dowodami i wybieraliby sobie winnych. Domniemanie niewinności przestałoby istnieć. Skoro wszyscy jesteśmy monitorowani to wszyscy jesteśmy podejrzani.
A jeśli już o danych mowa. Zabezpieczenie tych wszystkich danych wcale nie oznacza, że są one bezpieczne. Nawet najlepsze zabezpieczenia techniczne mają wadę – człowieka, które je obsługuje. Nie raz słyszeliśmy przecież o 'przeciekach’ z urzędów czy instytucji, kradzieżach numerów kont bankowych czy włamaniach do systemów komputerowych. Nic też nie stoi na przeszkodzie, aby tak gromadzone dane stały się narzędziem walki między politykami, partiami czy wręcz między rządem a ludźmi, którzy mają inne zdanie. (Coś na zasadzie pokaż mi człowieka a znajdę na niego paragraf.)
Takiemu czemuś trzeba powiedzieć NIE. Najpierw w komentarzu pod artykułem, potem na blogu, w telewizji a w końcu przy urnie w czasie wyborów.
PS. Rząd ustami swoich rzeczników informuje o wycofaniu się tego pomysłu. Czy jednak możemy czuć się bezpiecznie? Pamiętajmy, że anonimowość w Internecie to pojęcie mocno naciągane. Są jednak granice, których nie powinno się przekraczać.
„Kto zrzeka się swojej wolności w imię bezpieczeństwa nie zasługuje ani na jedno ani na drugie.” Benjamin Franklin, współtwórca amerykańskiej konstytucji i Deklaracji Niepodległości.