Dziecięca pornografia jest wszędzie – filtrujmy Internet

Gdy tylko myślę o połączeniu słów „filtrowanie” i „Internet” zaczynam się bać. Bać o siebie.

Zbrojne ramię korporacji rozrywkowych pod nazwą organizacji chroniących twórców chętnie korzystając z argumentów w stylu „dziecięca pornografia jest zła”. Mają rację. To obrzydlistwo. To zboczenie. To niezgodne z prawem. I to nie sarkazm z mojej strony. Naprawdę tak uważam. Już jednak metody jakie te organizacje proponują, aby „rozwiązać” problem są karygodne. Filtrowanie Internetu? Łapy precz.

Filtrowanie treści to po prostu cenzura. Ktoś odgórnie ustala, że pewne rzeczy są złe a inne są dobre. Jak to wygląda i do czego prowadzi pokazują nam bardzo pięknie Chiny. Tian’anmen to słowo zakazane w chińskim Internecie bo ktoś tak uznał. Oczywiście zakładając, że filtry będą w 100% skuteczne, bezbłędne i dotyczyć będą tylko pornografii dziecięcej można by się pokusić o chęć sprawdzenia takiego systemu. Ale skuteczność, bezbłędność a także zakres filtracji to tylko teoria.

Filtrowanie treści to nie jest rozwiązanie problemu. To jego zamaskowanie. To jak nałożenie świeżej farby na zgrzybiałą ścianę. Niby wszystko wygląda ładnie, ale pod spodem jest kiepsko, co zresztą wcześniej czy później wyjdzie na światło dzienne. Po co bawić się w kosztowne modyfikacje infrastruktury, opracowywanie algorytmów, tworzenie potężnych baz domen, adresów IP. Czy nie lepiej skuteczniej ścigacz ludzi odpowiedzialnych na publikowanie? Na dziecięcą pornografię są paragrafy. Wystarczy  nieco bardziej wytężona współpraca policji z różnych krajów, odrobina dobrej woli po obu stronach granicy i gotowe. Oczywiście nie rozwiąże to problemu natychmiast. Baa, może nawet w ogóle go nie rozwiąże, ale filtrowanie też nie jest gwarancją.

O ile filtrowanie stron www po bazie domen lub IP jest jeszcze w miarę proste to co np. z transmisjami live? Analiza pakietów? Składanie fragmentów do kupy i analiza algorytmami? A może ocena materiału przez człowieka? Koszty, koszty, czas, czas, koszty. A efekt słaby.A co jeśli przesyłany strumień danych nie łamie prawa? Chwila moment. Łamie się nasze prawo do prywatności.

Algorytmy filtrujące mogą też się pomylić. Analizując pakiety mogą stwierdzić, że to co pobieramy nie jest najnowszą edycją Linuxa tylko filmem za który powinniśmy siedzieć. Strona internetowa nie zawiera treści pornograficznych, a jedynie krytykę systemu filtrowania. Przez przypadek została uznana za niezgodną z prawem i odfiltrowana.

A może nie przez przypadek? Kto i co (oprócz formalnych zapisów prawnych) stoi na przeszkodzie by filtrować inne „niepożądane” treści? Strona grupki opozycyjnej wobec władzy? Filtr. Blog krytykujący rząd za filtrowanie sieci? Filtr. Portal z grupy tzw. wolnych mediów lub dziennikarstwa obywatelskiego publikujący nieprzychylne władzy materiały? Filtr.

A wiadomo, że przemysł rozrywkowy ma w nosie nasze dobro. Ich nie interesuje to czy i jaką pornografię oglądamy. No chyba że są to filmy z ich wytwórni i łamiemy ich prawa autorskie. Wtedy są zainteresowani. I właśnie do tego to zmierza. Pod pretekstem walki z dziecięcą pornografią wytwórnie chcą filtrować sieć i eliminować piratów. Dziecięca pornografa to coś co dużo, dużo łatwiej trafia do polityków tworzących prawo niż jakieś „prawo autorskie”. Filtrowanie treści porno to tylko pierwszy krok, który da początek filtrowaniu serwerów hostujących pliki czy sieci p2p. Wszystko po to by wyeliminować piratów i nabić kabzę wytwórniom. Wszystko to za nasze – podatników – pieniądze, dla naszego dobra.

Czy tak będzie wyglądała przyszłość Internetu?

[na podstawie artykułu w serwisie torrentfreak.com]

krl

taki tan zwykły gość ;)

Możesz również polubić…

Masz coś do powiedzenia? Dawaj...